Hiszpańscy konkwistadorzy, zdobywcy Ameryki Środkowej i Południowej, odznaczali się niezwykłą odwagą i równie wielką chciwością. W 1535 r., po podbiciu Peru i zdobyciu niewyobrażalnych bogactw, Diego de Almagro pozostawił swego towarzysza Francisco Pizarro w stolicy Inkow, Cuzco, i wyruszył na południe w nieznane. Celem wyprawy, w której towarzyszyło mu 570 żołnierzy, było zdobycie złota.

Przemierzali wysoko położone płaskowyże dzisiejszej Boliwii i Argentyny, przekroczyli Andy; dotarli też do nadbrzeżnych dżungli Chile. Na wysokogórskich przełęczach ludzie i konie zamarzali na śmierć, na płaskowyżach dusili się w rozrzedzonym powietrzu, a pośród pustyń piekli się żywcem w palących promieniach słońca. Wszystko na nic. Złota nie znaleźli. Podczas podróży napotykali miejsca, które nawet tych ogarniętych jedynie myślą o drogocennym kruszcu grabieżców napełniały zachwytem.

Na wysokim płaskowyżu, gdzie dziś przebiega granica peruwiańsko-boliwijska, natrafili na wewnątrz lądowe morze o niezwykłym błękicie, nad którego brzegami wznosiły się pokryte lodowcami wysokie góry, lśniące na tle bezchmurnego nieba. Pływały po nim dziwne trzcinowe lodzie. Tak właśnie Europejczycy odkryli jezioro Titicaca, położone w sięgających 6400 m wysokości Kordylierach. Skoro nawet ciężko doświadczeni po trudach podróży Hiszpanie byli głęboko poruszeni widokiem jeziora, nietrudno zrozumieć, dlaczego tubylcy uważają je za miejsce święte.

Wznoszące się dookoła niebotyczne szczyty są siedzibą bogów, a być może nawet same są bóstwami. Indianie Ajmara mieszkający nad jeziorem uważają je za łono, z którego narodził się Wirakocza, biały, brodaty posłaniec Słońca na Ziemię przybyły, by uczyć ludzkość, jak wznosić domy, uprawiać rolę oraz budować trzcinowe lodzie. Titicaca jest największym jeziorem w Ameryce Południowej. Ma powierzchnię 8300 km2. Położone jest na wysokości 3812 m. Jest najwyżej położonym żeglownym akwenem na naszej planecie, po którym mogą pływać duże jednostki. Już w 1862 r. nad jego brzegi przywieziono rozłożony na części statek parowy i po zmontowaniu zwodowano. Sto lat później zastąpiły go wodoloty, które dziś odbywają regularne rejsy między Puno w Peru a portami w Boliwii. W odróżnieniu od Hiszpanów i innych, późniejszych przybyszów Indianie, nie cierpią na chorobę wysokościową. Te cechy organiczne zapobiegają objawom niedostatku tlenu. Nadal budują olbrzymie tratwy z trzciny totora, a na nich domy z tego samego materiału. Czasami nawet na ich dachach zakładają maleńkie ogródki warzywne.

Z trzciny wyrabiają tak lodzie, które pomimo niepozornego wyglądu są niezwykle trwale. Ich większe modele z pewnością nadawałyby się nawet do żeglowania po morzu. Norweski podróżnik, zoolog i geograf Thor Heyerdahl widział podobne, choć znacznie większe lodzie na malowidłach w starożytnych grobowcach egipskich. Wysunął, więc teorię, że ludy, które w czasach prehistorycznych zamieszkiwały Amerykę Południową przejęły od egipskich podróżników kult Słońca i umiejętność budowania miast. Aby udowodnić, że było to możliwe, Heyerdahl przywiózł kilkunastu indiańskich budowniczych trzcinowych lodzi do Maroka, gdzie wykonali oni zgodnie z jego zamówieniem trzcinowy statek nazwany Ra II.